Zacząłem trenować dwa razy dziennie i o dziwo przeszły mi wszystkie bóle mięśni i stawów, nie mam już problemów z brzuchem ( zwiększyła się przemiana materii i lepiej trawie :)). W tym tygodniu czułem się już chory ale postanowiłem zabiegać chorobę na śmierć. Przedwczoraj dosłownie ostatkiem sił przyszedłem z pracy do domu i nie byłem w stanie zrobić treningu. Wczoraj rano walnąłem 10km a po pracy jeszcze z lekka trzęsawką 20km plus rytmy a wieczorem czułem się jakby stratowało mnie stado bizonów, ale dzis rano zdrów jak ryba:) I jak tu nie biegać ? Tylko lekki katar został ale mięśniowo już wszystko gra. A nóżki same zapierniczają. Nawet jak siedzę sobie to głowa biega.
Koniec tygodnia roboczego. W tym miesiącu powiedziałem, że nie wezmę żadnej soboty w aptece. Miałem co tydzień startować , ale jak to w życiu bywa nie wszystko poszło zgodnie z planem i trzeba było znaleźć złoty środek, odświeżyć priorytety, oczyścić głowę z chęci zarabiania kasy, w końcu odpocząć. Punktem kulminacyjnym w moim odpoczynku będącym jednocześnie punktem kulminacyjnym w moich przygotowaniach do dwóch ( mam nadzieję ) startów w listopadzie będzie obóz w Borowicach od środy 21-go października do soboty 31 października. Wszystkich chętnych zapraszam na wspólne wycieczki po górach ( a z pewnością będzie ich kilka) , poranne rozruchy o 6,00 ( to i tak pół godziny później niż zwykle), czy wreszcie pomocy w niesieniu kanapek lub nieśmiertelnych herbatników Regionalnych, których swego czasu dostawaliśmy całe tony ze stołówki Hot-tur Borowice jako tzw. suchy prowiant. Obrzydły one nam do tego stopnia że na sam dźwięk wyrazu: "regionalne" mordy nam się głupio uśmiechały,ale ale zostawmy regionalne w spokoju bo przecież nie o to nie o to. :) Będzie mnie łatwo poznać. Wzrost średni , waga średnia , brak znaków szczególnych, aha opócz kilku pryszczy no i faktu że będę od stóp do głów ubrany w Nike:)Posiedzę potrenuje i jak zjadę z gór zostanie mi 10dni do biegu Niepodległości w Warszawie ( na razie tam planujemy wystartować).
Co do odżywiania: Na razie odpoczywam po dość wyczerpującym sezonie, startów nie było dużo, więcej przygotowania do nich niz samego startu. Train hard , win easy chciało by się rzec i tak w sumie było. Start był jak wisienka na czubku loda, czysta przyjemność a zarazem formalność , to cały czas czekało na mnie żebym sobie odebrał , znaczy wziął jak swoje ( oczywiście to czysta przenośnia , bo w buddyzmie nie ma pojęcia własności - prawie jak w komunizmie:)) . Cały dowcip polega na tym,żeby nie przegryźć wafelka, bo cały lód nam wypłynie dołem, i zostanie nam sama wisienka i kasa w błoto :) Udało mi się to w dużej części, z czego jestem zadowolony. W trakcie sezonu były takie momenty, które dawały mi sporo nadziei na dużo lepsze wyniki, lecz jeszcze nie było przełożenia. To wszystko czeka gdzieś we mnie. Mam nadzieje,że przez zimę uda mi się przerobić plan, więcej wypoczywać , więcej trenować, nie chorować. Operacja przegród nosowych chyba będzie musiała poczekać do przyszłego roku do jesieni, bo w tym roku jak zacznę nową pracę od listopada to nie chcę od razu zwolnienia brać, bo powiedzą : co to za pracownik- jeszcze nie zaczął pracować a już urlopu zdrowotne,, normalnie Buzowinka:) Będę dbał o te moje zatoki, ale z roku na rok jest oraz gorzej.
No to na dzisiaj dość . Idę spać. Prowadzenie tego bloga jest dość przyjemnym zajęciem, może dlatego że wodolejstwo mam we krwi , ale mimo wszystko fajnie że jest kilka osób, którym to się podoba.
PS. Szczególna wazelinka w stronę Kuby Wiśniewskiego :)